Trochę
czasu upłynęło, za nim znowu tu zagąadam i dokonuję wpisu. No cóż, przepraszam
za swoją nieobecność, szczególnie tych, których wcześniej zainteresowałam
swoimi wpisami. Po powrocie do pracy musiałam zreorganizować i ustawić na nowo
plan dnia: pobudka, "wybudzanie" dzieci, odstawienie dzieci do
żłobka, wyjazd do pracy, zderzenie z "górą lodową", powrót do domu,
zakupy, sprzątanie, wychowywanie dzieci, kolacja, idziemy spać:-) coś w ten
deseń.
A
może by tak, to poukładać w kolejności i poopisywać, dla osób zainteresowanych
i chcących poczytać jak sobie z tym radzę (radzimy, razem z Mężem)? A może ktoś
chciałby się ze mną podzielić swoimi spostrzeżeniami, i radami? Bo mnie już
czasami brak pomysłów i ... cierpliwości:-( no ale od początku.
Układamy:
1.
Pobudka. Czyli Mąż wstaje pierwszy i zajmuje łazienkę, a ja jeszcze
"dogorywam" w łóżku i wstaję, po mniej więcej trzeciej drzemce, kiedy
łazienka jest już wolna. Dramat, nienawidzę wstawania o 5:15, wibracje
szczoteczki elektrycznej pobudzają mnie do działania, ale i tak nie lubię
wstawać, być zmuszana do czynności całego dnia. Co innego wstawanie w weekend
kiedy nie muszę się nigdzie spieszyć, a dom wstaje sam, własnym, nie
przymuszonym do niczego rytmem.
2.
Wybudzanie Dzieci ze snu, jest idealnym określeniem. Córka grandzi do 25:00
dnia poprzedniego, a później rano kiedy trzeba wstawać mówi, że chce spać i że
mam jej włączyć kołysanki. Co za ironia, że wieczorem jej się nie chce spać, a
rano wręcz przeciwnie - ma to pewnie po Mamusi;-) Z Synkiem jest jeszcze łatwo,
budzimy, dajemy butle i ubieramy, nie ma większego marudzenia. Ale Starszak
chce się już sam ubrać i sam wybrać w co się ubierze, a to już jest już wyższa
szkoła jazdy dla Rodzica. Próbowałam już kilku sposobów: sama wybierasz w co
się ubierasz, ale problem pojawia się kiedy za oknem mokro i chłodno, a ona
wybiera letnią, przewiewną sukienkę. Dramat, płacz, krzyk i zgrzytanie zębów,
kiedy próbujesz "skorygować" strój. Krzyki są tak donośne, że budzi
sąsiadów, i były już raz "odwiedziny" w tej sprawie. Więc i ciśnienie
dla rodziców większe, presja, że zaraz ktoś przyjdzie z pretensjami. No ale z
drugiej strony, nie możemy dać się zwariować i wejść dziecku na głowę. Nie ma
złotego środka, a przynajmniej myśmy go jeszcze nie znaleźli. Poranki są trudne
i stresujące, ale staramy się pozytywnie na nie nastawiać (to połowa
sukcesu;-)). Z jednej strony czas goni, z drugiej strony sąsiad wali w
kaloryfer, a wszystko zależy od humoru i nastroju Starszego Dzieciora, do
którego już czasami brak i cierpliwości i pomysłów. Dlatego dzień zaczynamy o
5, aby mieć "zapas czasu", i nie spóźnić się do pracy.
3.
Góra lodowa... wrrrr.... czytaj PRACA. Góra lodowa, z którą się zderzyłam, po
powrocie z urlopu macierzyńskiego, powoli się roztapia, a ja zamieniam się w
"kaczkę" tzn. zaczyna po mnie spływać, to co się w niej dzieje, a
dzieje się wiele. Przychodzę, do tego więzienia, robię co do mnie należy, nie
wychylam się. Nawet trochę odpoczywam od Dzieciorów i zaczynam za nimi
tęsknić:-) i wychodzę z więzienia. Tak mało o tym napiszę, bo nie ma większego
sensu. Koniec kropka, ten temat na dziś zamykam.
4.
Powrót do domu. Odebranie Dzieci ze żłobka, przyjęcie "uwag" na temat
zachowania dzieci i "sugestii" na temat ich stanu zdrowia. Zachowanie
nie jest złe, grandzą i bawią się z innymi dziećmi. Czasami tam jakiś siniak,
albo inne zadrapanie, ale to nie pierwsze i nie ostatnie "rany" w ich
życiu, więc niech się przyzwyczajają. Sugestie na temat stanu zdrowia dzieci,
są czasami "ciekawe". Katar i związane z nim "świeczki" pod
nosem, to jeszcze nie choroba:-) i sama je z niego leczę. Do lekarza chodzimy
kiedy zaczynają gorączkować, albo poważnie kaszleć, no i oczywiście na
szczepienia (to też jest temat rzeka, może kiedyś go poruszę na swoim
blogu;-)). Po drodze, jeszcze jakieś "małe" zakupy i ostateczny
powrót do domu, no chyba, że pogoda nam sprzyja, a Dzieciom wyraźnie trzeba
"wyładować baterię", aby lepiej mogły położyć się spać (czytaj:
szybciej i bez dramatów zasnęły).
5.
Na placu zabaw, zaczyna się już etap wychowywania Dzieci (taka
"przenośnia", bo uważam, że wychowuję dzieci od momentu kiedy rano
otworzą oczy, do momentu kiedy zamkną je wieczorem), tzn. ja siadam sobie na
ławeczce, najlepiej tej z której widać cały plac i ... puszczam wolno starsze
Dziewczę, które ma jeszcze sporo energii, jak na koniec dnia. Nie robię nic, do
momentu kiedy Córka nie poprosi mnie o pomoc, albo kiedy trzeba podmuchać na
stłuczone kolano. Nie wtrącam się w jej kłótnie i przepychanki z innymi
dziećmi, uważam, że powinni załatwić, to między sobą, ale kontakt wzrokowy
utrzymuje z Nią stale. Chyba nawet czasami zauważa moją dezaprobatę Jej
zachowania i to działa:-). Nie będę opisywać zachowania innych dzieci, a tym
bardziej zachowania rodziców tych dzieci bo... bo nie ma sensu, a czasami nie
wiem kto mnie bardziej osłabia, czy dziecko, które wchodzi na drabinki, czy
jego mamusia, troskliwie próbująca mu w tej wspinaczce pomóc. Ja staram się,
aby moje dzieci, na placu zabaw (mam nadzieję, że będzie miało, to także
odzwierciedlenie w dorosłym, życiu) były jak najwięcej samodzielne i jak
najwięcej, w tej samodzielności, wyładowało swoje baterie. To wieczorny sukces,
kładzenia spać, mamy gwarantowany:-) Młodszemu na placu zabaw trzeba jednak
poświęcić więcej uwagi, bo co z tego, że będzie wodził wzrokiem za innymi
dziećmi i będzie piszczał z radości, jak Siostra będzie leciała do niego z
pędem błyskawicy, skoro On jeszcze nie nauczył się chodzić, a co dopiero latać.
Nie pobiegnie i nie pobawi się jeszcze ze Starszakami, więc zostaje huśtawka i
radocha, że im wyżej tym lepiej. Ale już niedługo i On będzie "latać"
z pozostałymi dzieciakami. Obiecuję, mu to przy każdej nadarzającej się
okazji:-)
6.
Jeśli plac zabaw został zrealizowany w planie dnia, to cudownie:-) Cudowny
powrót do domu i zakończenie dnia. Rozpakowanie zakupów, kolacja, konieczna
kąpiel dzieci, bo słone, brudne i z kilogramem piachu, nie tylko we włosach,
przeczytanie bajki na dobranoc, albo puszczenie bajki z CD i ... i Córki w
połowie słuchowiska już nie ma:-D <jupi> Uffff można odetchnąć, bo
Młodszy, też już dawno śpi. Rzadkością jest, żeby Córka zasnęła przed swoim
Bratem. Można zająć się sobą, a bardziej swoim gniazdkiem. Uwielbiam nasze
mieszkanie, czuje, że to nasze miejsce na ziemi i dobrze mi się tutaj mieszka,
ale .... ale nie cierpię bałaganu i nieporządku. Po całym dniu pracy i
"wychowywaniu" dzieci, nie mam siły na nic. Może jakieś drobne
ogarnięcie mieszkania, pranie i wstawienie zmywarki, ale wieczór ma być też
przyjemnością dla mnie i dla mojego Męża. Więc zostawiam wszystkie czekające
obowiązki sprzątania mieszkania na sobotę, albo urlop, i "spędzam"
czas w ulubionym towarzystwie Męża:*
Później
idziemy spać, bo następny dzień zapowiada się podobnie. A może, tym razem,
nasza Córka będzie miała rano lepszy nastrój i "łagodniej" dla
wszystkich będzie wstawać? Zobaczymy:-)
Pozdrawiam.