środa, 25 kwietnia 2012

Jak karmię mojego młodszego Głodomora

            Młodsze dziecię nakarmione i mogę poświęcić parę minut na napisanie czegoś ciekawego, albo mniej ciekawego. No właśnie jak żywić 7 miesięcznego brzdąca? Mój obecnie jada w ten sposób: godziny podaję w przybliżeniu, ale raczej jada o stałych porach, taki ma już harmonogram dnia i nie zamierzam go zmieniać, bo nikt z nas zmian nie lubi, a tym bardziej najmłodszy z najmłodszych "człowieków":) ale wracając do tematu... około godz. 6:00 (obudzony zazwyczaj przez swoją siostrę, która z oporami wybiera się do żłobkowego przedszkola) budzi się i zjada 240 ml mleka modyfikowanego, (ale nie jest to standard, czasami zjada mniej, podałam często, górną granicę możliwości mojego Głodomora) i zaczyna się aktywność, kiedy ja zazwyczaj pragnę jeszcze się zdrzemnąć i nie wiem, jak się nazywam. O aktywności takiego malucha napiszę później. Po dwóch godzinach, kiedy moja aktywność się uskutecznia i zaczynam się rozkręcać, szanowny Mały Głodomor, okazuje zwiastuny zmęczenia, znudzenia, spania - jeśli nie zareaguję dość szybko, będzie krzyczał, płakał, marudził i trudniej mu będzie się uspokoić i zasnąć. W granicach 10:00 pochłania kaszkę dla dzieci (gotową z torebki, trzeba dodać tylko wody) i to też w ilości z 240 ml wody, czasami się dopomina o więcej, czasami nie zje wszystkiego. I znowu "aktiwiti", już z obudzoną i po co najmniej jednej kawie, mamą:) W trybie "aktiwiti", zazwyczaj wybieramy się na spacer, ale niestety dziś jest ponura i wilgotna pogoda, mimo, że ptaki taaak pięknie trelują za oknem, aż się chce ich posłuchać i wyjść na powietrze. No trudno, nie można mieć wszystkiego. Po około 2 godzinnej aktywności, Szanowny Pan znowu wybiera się na drzemkę, z którą różnie bywa, na której różnie śpi, albo wcale. Około godziny 14:00 je obiad, w różnych ilościach od 150 g do 200 g. Większe znaczenie ma to, co jada. Na początku nie smakowała Mu mamina kuchnia (mimo, że kucharzem w domu, z zamiłowania, jest mój małżonek), warzywa gotowane na parze, indyczek i to co można mu było na początku podawać - wszystko było bleee. ale obiadki ze słoiczków, to TAK i to bardzo, na sam ich widok wyciąga rączki i otwiera buzię, mimo, że słoiczek jeszcze nie otwarty i nie przygotowany do jedzenia. Jako, że ja nie jestem "nadwornym" kucharzem w domu (mimo, że taki zawód mam, po jednej z ukończonych szkół;)), a mój Mąż zrobił się o to, aż zazdrosny, że to nie On gotuje naszemu synowi, więc postanowiła sma coś dla niego przygotować. I od tamtej pory Głodomor posila się domowym jedzeniem bez problemów - nie wiem jakich tajemniczych "składników" użył mój mąż, ale działa:). Na tzw. wyjazdach, wspomagamy się jedzeniem ze słoiczków, ale nie będę oceniała czyje i które jedzenie jest lepsze dla mojego dziecka. Naszemu Głodomorowi nic nie dolega, je normalnie, no może czasami za dużo, ale wszystko jest w normie, nawet jego waga się już wyrównała i nie jest "klopsem";) Każda mama (w naszym przypadku, to oboje rodzice) musi zdecydować i posłuchać swojej intuicji, jak i czym będzie karmione jej dziecko. Po obiedzie, jak to zazwyczaj bywa po posiłkach, mój Głodomor znowu włącza aktywność. Między obiadem, a butlą przed snem, zjada jeszcze deser w postaci jakiegoś owocu, albo deserku ze słoiczka - ale nie zawsze się o ten posiłek upomina. Przed snem, około godziny 18:00, butla 240 ml, kąpiel i idzie spać do rana. Jak się przebudzi 21-22, to też dostaje butle 240 ml, a czasami sama go karmię na tzw. "śpiocha", co by się Głodomor nie obudził w środku nocy, kiedy wszyscy w objęciach Morfeusza, smacznie sobie śpią;))

            no i właśnie się obudził :))) może później o aktywności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz