Ktoś
mi ostatnio powiedział - zacznij pisać bloga. Jasne, tylko o czym? Kiedyś
pisałam pamiętnik, wiele, wiele lat temu i ... gdzieś się zapodział, i mam
nadzieję, że nikt go nie przeczytał. Tylko dlaczego nie miałby czytać? A teraz
zastanawiam się czy pisać bloga? I czy będą go czytać inni? Zastanawiam się, o
czym pisać bloga? Może o swoim życiu, uczuciach, przemyśleniach,
doświadczeniach, macierzyństwie? Dobrze, potraktuję to, jako nowe
doświadczenie, w końcu jak się coś napisze, a potem przeczyta, to inaczej
"wszystko" wygląda. To będzie mój "blogowy pamiętnik",
pamiętnik mamy, z życia mamy, jak być mamą - pewnie o tym najczęściej będę
pisać, bo rola mamy, to temat, który ostatnimi czasy, spędza mi sen z powiek. I
tak pewnie jeszcze przez wiele, wiele lat i nocy ...
Na
początku kilka słów wstępu jeśli chodzi o moją osobę: żona od 4 lat,
wspaniałego człowieka (jeszcze się kochamy;)); mama od ponad 3 lat (okres
ciąży, też zaliczam jako bycie mamą), dziewczynki i chłopca; właścicielka kota
(kot wychodzi z założenia, że ten kto go karmi, ten jego pan).
Teraz
na "tapecie" mam powrót do pracy, a właściwie dylemat, czy do tej
pracy wrócić, czy nie. I wcale, że nie jest to dylemat, czy i z kim mam
zostawić małego brzdąca, tylko do jakiej pracy mam wracać? Jako, że rodziłam
dzieci, prawie jedno po drugim, a mój powrót między porodami był krótki, to w
tej chwili, nie wiem do czego wracam. Tyle się zmieniło, pozmieniali się
ludzie, pozmieniało się kierownictwo, pozmieniały się moje obowiązki, mimo, że
prawo "daje mi gwarancję". W obecnych czasach, w dobie kryzysu,
zmuszona jestem przyjąć daną mi przez pracodawcę, ofertę powrotu do pracy, nawet
jeśli proponuje mi inne (gorsze) stanowisko. Bo co mam innego zrobić? Nie stać
mnie na to, aby "siedzieć" w domu i wychowywać dzieci, a małżonek będzie
zarobiał na te nasze wszystkie raty z kredytów, na wakacje za granicą, na
samochód który się nie psuje, nie wspominając już o paliwie, które trzeba
wlewać do niego. Och, co za życie. Całe szczęście, że moje Szczęścia dostały
się bez większych problemów i znajomości, do żłobka i przedszkoli i to
państwowych, na które jeszcze nas stać, bo ta prywatna opieka nie dość, że jest
strasznie droga, to jeszcze słyszy się z opinii innych, jak wychowują nasze
dzieci. A do żłobka, który mam sprawdzony tzw. "pierwszym dzieckiem",
mam zaufanie i jestem bardzo zadowolona, ze sposobu w jaki, i czego uczą moje
dzieci. No i najważniejsze, stać mnie:)
Najbliższe
dni, to ostateczne decyzje i dopinanie wszystkiego, na ostatni guzik, a tak
naprawdę, to wszystko wyjdzie w praniu. Wstawanie, ogarnięcie siebie, budzenie
i przygotowanie dzieci do wyjścia. Odstawienie, każdego z osobna, do pracy, do
żłobka, do przedszkola. A na to wszystko tak mało czasu. Ten brak czasu, albo
raczej "jak ten czas szybko leci" zauważyłam odkąd pojawiły się
dzieci. To widać po ich "wzroście";). One tak szybko rosną, uczą się,
że aż czasami sama w to nie wierzę. Całe szczęście, że w całym tym
"ogarnięciu" czynny udział bierze mój kochany mąż:). Nie wyobrażam
sobie, że miałoby go, nie być. Jak sobie radzą rodzice (nie tylko matki, choć
to jeszcze u nas rzadkość) samotnie wychowujący dzieci? Jakoś muszą, dobrze, że
ja nie.
A
może ktoś mi podpowie, jak dobrze się zorganizować przed wyjściem do pracy i
przedszkola? Jest kilka podstawowych zasad, o których wiem: cierpliwość,
powtarzany schemat, "wolny czas" czyli zapas czasu, bez pośpiechu i
na spokojnie. Jejku, jak to się łatwo pisze, gorzej z wykonaniem, albo kiedy
budzik zaśpi:) Później będę opisywać jak wyglądają nasze poranki:) Ale do tego
czasu, może ktoś mi coś jeszcze zdradzi, podpowie, co mam zrobić, aby wstawanie
naszego domu przebiegało bez problemowo, bez płaczu i histerii? Obecnie mój
małżonek wstaje jako pierwszy, ogarnia siebie, szykuje sobie posiłki do pracy i
budzi naszą często jeszcze zaspaną córkę. A z tym jej wstawaniem, to różnie
bywa. Najczęściej jeszcze chce spać, bo się nie wyspała, bo wieczór wcześniej,
mimo próśb i gróźb rodziców, "szalała" i zasnęła późnym wieczorem.
Więc jak już tak się zaczął jej dzień, to już wiadomo, że będzie histeria przy
jakiejkolwiek innej jej czynności, ubieranie się, mycie, czesanie itp. Budzi
wtedy już cały dom, jak nie cały blok. Ja wstaję, żeby nakarmić obudzonego,
młodszego głodomora, który zaraz później zaczyna już aktywny dzień, a ja mażę
jeszcze o drzemce. Córka ze łzami w oczach, z krzykiem na ustach i na rękach u
taty, który ostatnimi siłami cierpliwości odwozi dziecko do przedszkola.
Dzielny z niego facet, ale i jemu czasami brak już nerwów i cierpliwości.
Słyszę jak zaciska zęby i stara się spokojnie mówić. Ja jeszcze "przez
chwilę", powoli mogę się obudzić i dojść do siebie, a on musi być na
baczność, co do godziny i minuty. Ale i mnie niebawem czeka dyscyplina czasowa.
Jak sobie z tym poradzić? Przede wszystkim dobra organizacja, podział
obowiązków (jeśli, to możliwe) i cierpliwość/spokój, pozytywne myślenie też się
przyda:), to połowa sukcesu, reszta wyjdzie w praniu i nie omieszkam o tym
napisać.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz